12 maja 2024r. Imieniny: Pankracego, Dominika, Domiceli
Gospodarz strony: Andrzej Dobrowolski     
 
 
 
 
   Starsze teksty
 
Pożegnanie Romana Zakrzewskiego

     http://www.czasgarwolina.plDotarła do nas wieść o śmierci Romana Zakrzewskiego, malarza. Miał 59 lat.

     Poznałem jego obrazy zachodząc do warszawskich galerii sztuki, gdzie były eksponowane wraz z pracami wielu artystów współczesnych. Wyróżniały się spośród nich swym klasycznym pięknem, tworząc dysonans z przedstawieniami brzydoty, opętania, chorobliwości, sztuczek neuropsychologicznych prac innych autorów.

     Roman Zakrzewski – za swym mistrzem Jerzym Nowosielskim, największym reakcjonistą malarstwa XX wieku – nie dążył do powołania swojej oryginalnej estetyki. Cierpliwie kroczył drogą starych mistrzów, ze sztuki poprzedników wyprowadzając – drogą indywidualizacji stylu – własne piękne portrety kobiece.

      Uznanie znalazł u znawców kultury i małych amatorów sztuki – świat art-biznesu, rządzący snobizmem współczesnych, nie docenił Jego sztuki.

                                                                                                           Andrzej Dobrowolski

 

Waldemar Łysiak o malarstwie Romana Zakrzewskiego 

       „A gdy już mówimy o Flamandzie noszącym miano Mistrza Półfigur Kobiecych – warto wspomnieć, że Polacy mają również wirtuoza kobiecych półfigur. To współczesny, bardzo ceniony we świecie malarz Roman Zakrzewski. Prezentuję dwa jego dzieła zdobyte przez japońskich kolekcjonerów. Drugie z nich demonstruje nie tylko geniusz liryczno-romantyczny, lecz i geniusz twórczego pastiszowania, bo szata i poza kobiety są echem XIV-wiecznej figury Matki Bożej w zwiastowaniach Simone Martiniego, a okno jest echem XV-wiecznych okien w dziele Leonarda „Madonna Litta”. Brawo!”


„Malarstwo Białego Człowieka”. t. II , str.310, wyd. II




 http://www.czasgarwolina.pl


















































Jerzy Nowosielski o malarstwie Romana Zakrzewskiego

 http://www.czasgarwolina.pl           Nareszcie jest o kim i o czym pisać! Tak długo byłem świadkiem i wymuszonym uczestnikiem sytuacji, kiedy musiało się właściwie wymyślać powody do pisania. Cały ten straszny zalew twórczością pozorną, twórczością "na wystawę", w sytuacji rynkowej handlu "sztuką". To zaczęło się chyba gdzieś w latach 30-tych wtedy, kiedy w Paryżu centrum sztuki przeniosło się z Montmartru na Montparnas, kiedy malarze ubodzy, tacy co i butów nie mieli, zaczęli się bogacić.

           Kim był ostatni malarz ubogi? Ostatni szalony? Ostatni artysta naprawdę ukrzyżowany? Pewnie było ich wielu. Takich, których bogacąca się społeczność nie chciała, nie mogła akceptować. Wyrzucano ich z restauracji i towarzystwa. Ta sama jednak społeczność wtedy, kiedy ostatni z tych "szalonych" umarł, "zdechł", przestał straszyć swoją gorszącą obecnością, potrafiła jego pracą, jego spadkiem artystycznym znakomicie zahandlować. Wtedy zaczęło się to wielkie zło w kulturze zachodnioeuropejskiej, które nazwać wypada komercjalizacją sztuki. Tego właśnie nam brakowało. W skomercjalizowanej, rynkowej sytuacji sztuki drugiej połowy XX wieku nikt nie sięgnął po sukcesję. Tego nie wolno było robić. Tego się nie sprzedawało. Tym się nie handlowało. Niestety, jednak rozwój duchowy sztuki jest ciągłością. Jest jednością doświadczenia duchowego. I jeżeli ja widzę, że młody artysta podejmuje bezpośrednio "doświadczenie" innego artysty, przedwcześnie zmarłego 69 lat temu, że jakby wciela się w jego malarskie życie, pogłębia, dopowiada i realizuje to, czego tamten nie zdążył zrobić, to podejrzewam, że stoję przed wielką tajemnicą rozwoju sztuki, taką oczywiście, o której ludzie trwożliwi nie odważą się mówić, ale która nam, tu, niespodziewanie i ku mojej radości się objawia. Bądźmy na tyle odważni, żeby to zobaczyć i żeby to przyjąć.

          Artyści zwąchali pieniądze. Na trupach wielkich męczenników, takich jak Van Gogh, Gaugin i wielu innych, zaczęły wyrastać fortuny. Ostatnim z tych "szalonych męczenników", przynajmniej na gruncie paryskim, był chyba Amadeo Modigliani, bo nie wspomnę o tym naprawdę ostatnim, bo przechwyconym przez łakomą prosperitę męczenniku, hodowanym sztucznie i sztucznie karmionym, ostatnim poecie Montmartru, Utrillu.

 http://www.czasgarwolina.pl         A tutaj, w tej biednej, zubożałej Polsce, mamy znowu malarza, który nas zadziwia. Jest to stosunkowo młody artysta. Jakie jest jego miejsce? 0 dziwo! 0 cudzie cudów! Nie jest on oryginalny. Nie jest indywidualnością. Nie może się legitymować niczym tym, co jest najpełniejszą legitymacją na wszelkich wystawach i szumnych imprezach komercjalnych naszego świata. Kim on jest? Może to Modigliani, który zmartwychwstał, który powrócił, aby w innym klimacie i w innych warunkach dokończyć swojego dzieła? Odłóżmy intuicje i podejrzenia. W rozwoju sztuki europejskiej istniało coś, co można nazwać sukcesją doświadczenia. Doświadczenia warsztatu, ale też doświadczenia duchowego. El Greco był bezpośrednim uczniem Wenecjan. Ale też kiedy się zestarzał, sięgnął po inną sukcesję. Wiemy, jaka to była sukcesja.

            Tego właśnie nam brakowało. W skomercjalizowanej, rynkowej sytuacji sztuki drugiej połowy XX wieku nikt nie sięgnął po sukcesję. Tego nie wolno było robić. Tego się nie sprzedawało. Tym się nie handlowało. Niestety, jednak rozwój duchowy sztuki jest ciągłością. Jest jednością doświadczenia duchowego. I jeżeli ja widzę, że młody artysta podejmuje bezpośrednio "doświadczenie" innego artysty, przedwcześnie zmarłego 69 lat temu, że jakby wciela się w jego malarskie życie, pogłębia, dopowiada i realizuje to, czego tamten nie zdążył zrobić, to podejrzewam, że stoję przed wielką tajemnicą rozwoju sztuki, taką oczywiście, o której ludzie trwożliwi nie odważą się mówić, ale która nam, tu, niespodziewanie i ku mojej radości się objawia. Bądźmy na tyle odważni, żeby to zobaczyć i żeby to przyjąć.

Jerzy Nowosielski, Kraków, 28 stycznia 1989

 

Strona internetowa Romana Zakrzewskiego – www.romanzakrzewski.pl
.